cimy się w wilków, ściganych przez wszystkich. Pójdziemy na głód, choroby, mękę i poniewierkę! Niech to djabli wezmą! Niewarto tak dłużej żyć!
Skończył i głowę spuścił w głębokiej zadumie.
Reszta też milczała. Po chwili jednak odezwał się Hak, jakimś nieznanym mi, ponurym głosem:
— Trudno! Życie tkwi w nas jeszcze, a więc trzeba żyć, choćby po wilczemu...
Sieńka na te słowa, podniósł swą drapieżną głowę i zamruczał:
— Mam jeszcze porachunki ze świadkami. Nie wykrztuszę duszy, póki nie zobaczę ich zdychania... Będę żył na ich niedolę, na ich czarną godzinę! Ale wszyscy będziemy wspominać was i żałować, że się rozstajemy!
Takie myśli snuły się po głowach tych naszych niezwykłych towarzyszów na Sziro.
Hak, wziąwszy słoik, poszedł na tarantule. Widziałem, że wpakował do kieszeni od spodni butelkę z wodą.
— Pić będziecie wodę? — spytałem zdziwiony, wiedząc, że Hak z obrzydzeniem mówił o zimnej wodzie, uznając tylko wódkę lub herbatę, jeżeli była gorąca, a co najważniejsze, gdy jej było bardzo dużo.
— Nie! To dla wypędzenia tarantuli z nory, — odparł. — Do dziury wleję trochę wody, a zmoczony pająk, który jak ja, nie lubi zimnej wody, wylezie na powierzchnię ziemi, ja zaś natychmiast zaproszę go do słoika.
Tak też i robił Hak, chodząc po stepie, wyszukując nory i wyganiając z nich pająki.
Po godzinie powrócił, niosąc słoik do połowy napełniony pająkami. Czarno tam było od skłębio-
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.