Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

nych, ciemnych, kosmatych ciał tarantul. Siedziały cicho, przerażone i wyczekujące. Postawiliśmy słoik na ziemi i przyglądaliśmy się im ciekawie. Czułem wyraźnie że wszystkie oczy pajęcze bacznie i z nienawiścią wpatrywały się we mnie. Chciałem zalać je spirytusem, aby zakonserwować dla naszych kolekcji, lecz Hak złapał mię za rękę i zawołał:
— Niech się pan wstrzyma! Zobaczy pan ładną hecę! A później ja wam nałapię nowych pająków, ile zechcecie.
— Cóż to ma być? — pytałem.
— Nie powiem! — zaśmiał się. — Sami zobaczycie! Powiadam wam — heca, skandal, a bardzo do ludzkich hec i skandali podobne!
Znowu się zaśmiał, a w głosie jego brzmiały pogarda i szyderstwo.
Zacząłem więc przypatrywać się pająkom. Leżały one grubą warstwą, nieruchome, szeroko rozłożywszy długie nogi. Czasem tylko jedna z nóg drgała i drapieżnie się kurczyła. Trwało to przez kilka minut, aż nagle skądeś, z samego dna, roztrącając wszystkie pająki, wydostała się na wierzch olbrzymia, zupełnie czarna tarantula. Stanęła na grubych nogach i groźnie wzniosła do góry macki i głowę. Jeszcze chwila, i nagle gwałtownym ruchem wpadła na najbliższą sąsiadkę i wbiła w nią kły. Kilka drgań bezradnych, kilka coraz wolniejszych i słabszych ruchów nogami i... koniec! W słoiku dokonana została pierwsza zbrodnia.
Jak wściekła, ciskała się tarantula, raniąc i zabijając inne. To podnieciło i rozjuszyło resztę. Wszystko się zakotłowało w ciasnym słoiku. Nie można było rozróżnić poszczególnych pająków. Zbiły się w kupę, splotły z sobą, miotały, skakały i ciężko padały na