Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

aby odwieźć do więzienia, przyleciał nagle „pacjent“ mego przyjaciela z doniesieniem, że policja przejechała o kilka kilometrów od jego chaty. Spóźniona była to nowina, bo wiedzieliśmy namacalnie, że policja podjechała znacznie bliżej do naszego ustronia. Długo potem włóczono nas po więzieniach. A wszystko przez kobietę!...
Zamilkł, zapalił fajeczkę i wstając, rzekł:
— Już czas spać, panie!
Ów „dzień tarantulowy“ wywarł jednak na mnie wrażenie. Długo przewracałem się z boku na bok na swym grubym wojłoku, i myślałem, że nie bardzo będzie przyjemnie, jeżeli z pod mojego posłania wylezie z jakiej nory czarna, kosmata tarantula i dźgnie mnie w nogę. Paskudna sprawa! Nie podobały mi się te złośliwe i wstrętne rozbójniki stepowe! Godziłem się tylko z temi, z których zrobiłem w moim słoiku „tarantulowe wino“, oczywiście, nie dla jakiejś pięknej pani lub bandyckiego zajazdu, lecz dla kolekcji zoologicznej.
Hak posłyszał, że nie śpię i głosem sennym zapytał:
— Nie śpicie?
— Nie mogę! — odpowiedziałem. — Boję się pająków.
Ziewnął głośno i odparł:
— Nie bójcie się, bo na „koszmę“ (wojłok) z wełny owczej żadna tarantula nie ośmieli się wpełznąć. To już wypróbowano miljony razy.
Hak zachrapał, jak dziki koń.