Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

i oceanem trawy stepowej unoszą się cienie dawno zmarłych bohaterów i męczenników, a gdzieś wysoko na tle bezbarwnego, niebiesko-szarego nieba jeszcze nie zgasły łuny pożarów i nie umilkły groźne głosy wojny i mordu. Zdaje się, że każdy kamień tych grobów ma swoją historję czy legendę, i że na nim czas nie zatarł jeszcze śladu palców zbroczonej krwią dłoni, która ważyła losy mrowia ludzkiego, odbywającego przez te przestrzenie bezgraniczną swoją tułaczkę dziejową. Może tej lub owej płyty kamiennej dotykał ten, który w kilka lat później był postrachem Europy wschodniej, a pod tym słupem z czerwonego piaskowca siedział w zadumie wódz, który na wielkim „Kurułtaju“[1] porwał za sobą tysiące koczowników z pod odwiecznego muru chińskiego i zawiódł je aż nad Dniepr, krwią i ogniem zalewając ziemię i łzami jeńców i branek przepełniając rzeki i potoki?!
Ze wzruszeniem lub zgrozą wyczuwałem wyraźnie dzieje owych miejsc, dzieje, po których pozostały groby i legendy, przemawiające głosami surowych bojowników lub szlochaniem i tęsknotą ofiar! Zdawało mi się że trawa szepce nieznane opowieści o czasach dawno minionych i o spoczywających pod dolmenami ludziach, a kamienie monolitów w naprężeniu straszliwem wysilają się, aby wypowiedzieć imię bohatera, który znalazł miejsce ostatniego spoczynku na tym szlaku ras, narodów i szczepów.
Jakiś smutek i rozrzewnienie mnie ogarniało, gdym się błąkał wśród monolitów, dolmenów i horodyszcz, a dusza moja wołała:

— Gdzież jesteście, wy wszyscy, którzy przyszliście tu znad brzegów Eufratu, Tarimu, Kerulenu,

  1. Rada, sejm, wiec.