Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

powtarzające. Głęboka cisza zalegała tą kotlinę, i nic jej nie mąciło. Czułem się tak, jakbym był w świątyni lub w obliczu otwartego grobu z umarłym. Cicho, bez szmeru przepełznął i znikł w trawie wąż, mignęła chyża jaszczurka, bez szelestu i odgłosu, tajemnicza, a pełna życia, jak widmo dzienne. Zrobiłem dwa zdjęcia tego dolmenu, fotografując go z różnych stron. Gdy składałem swój aparat do futerału, nadjechał pastuch-Tatar.
Zapytał, co tu robię, pokiwał smutno głową, zszedł z konia i usiadł przy mnie.
Zacząłem rozmowę. Pastuch wcale się nie interesował dolmenami. Natomiast wspomniał, że niedaleko od nas przechodziła „ścieżka bogadyra“, czyli mocarza. Poprosiłem, aby mi ją pokazał. O trzysta kroków od dolmenu przechodził rów głębokości pięciu stóp, prowadzący aż na brzeg Jeniseju. W nadbrzeżnych górach rów ten szedł aż na ich szczyt, spuszczał się stokami do samej wody, która, wirując, mknęła tuż pod skałami stojącemi pionowo do rzeki. Wskazując ręką rów, urywający się na skraju skał, wiszących nad prądem, Tatar opowiadał:
— Dawno, bo jeszcze przedtem, zanim przyszli tu z Abakanu nasi Tatarzy, w stepach koczowały jakieś plemiona pod dowództwem starego księcia Guna. W pewnej potyczce Gun został zabity. Syn pochował go na szczycie gór, otaczających jezioro Kara-Kul, że zaś nie było tam twardych, czerwonych kamieni na grobowiec, każdego poranka wychodził na brzeg Jenisseju, odrywał te czerwone płyty i przed nocą przynosił je na mogiłę, chociaż od jeziora był prawie dzień drogi, a kamienie były duże i ciężkie, o! cięższe od dwóch byków. Taki to „bogadyr“ był ten syn starego