Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

łał żartobliwie. — Jak się spało na nowem miejscu? Co się śniło?
— Doskonale, chociaż było trochę zimno pod jednym kocem, a nie miałem sił wstać i wyciągnąć drugiego z plecaka, — odpowiedział Olek, przyglądając się dzięciołowi, który, nie zwracając żadnej uwagi na ludzi, zaciekle kuł dziobem pień sosny.
— Czułem przez materac każdy pręt w wiązaniu pryczy, — westchnął Staszek. — Trzeba będzie podłożyć grubą warstwę mchu.
— Słusznie! I ja to samo zamierzam zrobić! — powiedział ze śmiechem Jurek. — Chociaż nie przeszkodziło mi to, bo spałem, jak suseł!
— Wasyl mówił nam, żeś wstawał w nocy... — wtrącił jeden z chłopców.
— Na chwilę tylko — skinął głową kolega. — Obawiałem się, że pożrą nas wilki.
— Et! — machnąwszy ręką, mruknął Poleszuk. — Śmiałe są one i złe tylko w zimie, w lecie — płochliwe i nieochocze do napadu. Ale zapomniałem o nich! Trzeba popatrzeć, ile ich było i gdzie się skradały?
To powiedziawszy, gwizdnął na pieska i, wskazawszy mu ręką kierunek, powiedział:
— Szukaj!
Burek pochylił głowę ku ziemi i, powęszywszy chwil kilka, jął szczekać i warczeć, biegnąc wprost do jeziora. Chłopcy szli za nim i przyglądali się pieskowi. Przestał szczekać, miotał się w różne strony i węszył, głośno prychając. Wasyl ostrożnie rozchylał trawę, aż skinął ręką w stronę chłopaków i powiedział:
— Dwa stare wilki przepłynęły jezioro i tą samą drogą powróciły... Ależ daleko doczołgały się szare zbóje! Patrzcie! Tu wilczury przygniotły trawę, a tam leżały na szczycie pagórka. Pewnie Burek spłoszył je, bo uciekły, skacząc przez krzaki... Poco tu przychodziły?