Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

jednak pod kobiercem z wełnianki, turzycy, żórawiny, krzaczków czarnych jagód i modrzewnicy.
Wygląd lasu zmieniał się często. Różne gatunki drzew odmiennych potrzebują gleb. Tam więc, gdzie leżały grube pokłady wilgotnych, szarych piasków i sinego mułu, obok świerków rozrastały się wspaniałe olchy, graby, brzozy, sokory i wszędobylskie osiki, a wśród nich nieswojsko czujące się w tem towarzystwie dęby, klony, jesiony i sosny...
Odpłynąwszy około piętnastu bodaj kilometrów od początku kanału, młodzi podróżnicy spotkali tratwy.
Flisacy, odtrącając się od dna długiemi „szostami“, płynęli powoli. Tuż obok małych chatek, zbudowanych na tratwach, paliły się ogniska z zawieszonemi nad płomieniem kociołkami z gotującą się rybą i kaszą. „Starosta“, stojąc na ostatniej tratwie, pokrzykiwał na „czeladź“, a głos jego toczył się nad wodą. Pracujący na tratwach ludzie uśmiechali się do prześcigających ich chłopców i dzielnie wiosłującej dziewczynki i żartowali dobrodusznie.
Kajaki, przebywszy nagły załom koryta kanału, wpłynęły znowu pomiędzy ściany lasu i popędziły dalej po nieruchomej prawie wodzie. Koryto zwężało się miejscami, zamulone i zarośnięte sitowiem. Pod brzegiem tkwiły wbite w dno drągi, a na nich wisiały zardzewiałe druty kolczaste, świadczące o tem, że nielitościwa ręka wojny dosięgła nawet te tak odległe i trudno dostępne okolice. O niej przypominały też ukryte w haszczach leszczyn i wiklin głębokie leje od wybuchających pocisków, resztki rowów strzeleckich, a tuż obok nich — małe, zgniłe krzyżyki na mogiłach.
Turyści, wiosłując szybko, dogonili nowy szereg tratw i, prześlizgnąwszy się z trudem pomiędzy niemi a brzegiem, ujrzeli przed sobą śluzę.
Tratwy i duże łodzie, naładowane korą dębową, stojakami kopalnianemi i cienkiemi żerdziami osik, stłoczyły się przed nią.