Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

w głębi bagnistej kotliny trąbiły żórawie... i nagle zdaleka dobiegło szczekanie psa...
— O-o-o! — ucieszyła się Marynia. — Przecież nie będziemy nocowali w kajakach!
Marynia zgadła, gdyż wkrótce już ujrzeli nad samym brzegiem kanału sylwetki strzech, odcinających się na gasnącem już niebie.
— Wieś! — zawołała dziewczynka i klasnęła w dłonie. — A nie mówiłam, że nie będą nas zjadały komary?!
Jacyś ludzie wyszli na brzeg, gdzie, ujadając cienkim głosem, kręcił się biały kundel i co chwila wskakiwał do wody.
Kajaki przybiły do brzegu.
Jeden ze stojących nad wodą ludzi, poszedł w ich stronę. Wszyscy poznali granatowy mundur posterunkowego. Jurek pokazał mu legitymacje i objaśnił, iż są turystami, zwiedzającymi historyczny kanał Ogińskiego.
— Nocleg możecie państwo mieć w chacie sołtysa — powiedział posterunkowy, grzecznie salutując towarzystwo, a, zwróciwszy się do gromady wieśniaków, zawołał:
— Panie Krejnowicz, chodź-no pan tutaj!
Zbliżył się siwy, poważny wieśniak, w brunatnej samodziałowej sukmanie, czystych onuczkach i żółtych, łykowych postołach. W jednej ręce trzymał gruby, krzywy kij, drugą gładził się po srebrzystej brodzie. Przyjrzawszy się gościom, ukłonił się spokojnie i z uśmiechem zauważył:
— Że też panienka nie boi się pływać w takiej „duszehubce“?!
Posterunkowy przerwał mu, mówiąc:
— Panie sołtysie, zaopiekujcie się państwem, bo to są turyści, którzy poznają nasz kraj..
Stary kiwnął głową i mruknął:
— Wiadomo — goście, to i zaopiekować się wypada... Proszę za mną... Czem chata bogata, tem rada!
Marynia podała sołtysowi rączkę i oświadczyła, że