nie!... Pod Pińskiem trzy wsie kupili i gospodarzyli, jak się patrzy... W dostatku żyli wonczas Krajnowicze, aż nasz Kościuszko z Mereczowszczyzny na Moskali poszedł. Wtedy to od gniazda naszego tylko nazwa wioski pozostała, a dwory popalono, trzech Krajnowiczów, do niewoli wziętych, posłano na Sybir... Tam schłopieli, zruszczyli się i wiarę zmienili... Jeden z ich synów — dziad mój, powrócił nad Pinę, flisaczył i lasował, a ja już tu przekoczowałem, kiedy jeszcze za ruska — inżynierowie kanał nasz pogłębiali, i ugrzęzłem tu, niczem stara kłada w „zybunie“[1]... Lasujemy[2], smołę pędzimy, trochę koło roli chodzimy, w jeziorze Wyganowskiem i Bobrowickiem ryby łowimy, i ot tak jakoś żyjemy...
Przerwawszy opowiadanie, podszedł do dużej skrzyni, ozdobionej mosiężnemi klamrami, i wydobył całą plikę pożółkłych pergaminów, poplamionych strugami rdzawych zacieków. Na starych dokumentach widniały wyblakłe podpisy królów polskich i ślady pieczęci. Sołtys potrząsnął głową i powiedział:
— Ot i doczekały się one wolnej Polski!
Młodzież oglądała pergaminy i milczała, nie mogąc wyjść z podziwu i pohamować dziwnego wzruszenia.
Stary namarszczył nagle brwi i zamruczał:
— Polacy chcieli z tego bagna naszego uczynić ziemię, zdatą dla pracy rolnika, a potem 150 lat nikt się o nią nie troszczył. Ludzie tutejsi zdziczeli, jak wilki, i wszystkiego się bać zaczęli, nikomu nie ufając... Wielka praca czeka teraz Polskę — zrobić z Polesia — bogaty kraj, a z Poleszuków — obywateli polskich! Niełatwa to rzecz, trzeba będzie napocić się, namozolić, ale postawić na swojem!...
— A tymczasem można przespać się trochę! — zauważał ze śmiechem Michał. — Jutro o świcie z chłopcami z Wólki i Somina ruszamy na Hało wilki przetrzebić.