robiły zapasy orzechów i grzybów; suszyły i soliły ryby... — setki nieznanych sposobów i tylko tu używanych prowjantów dopomagały gospodyniom poleskim w walce z głodem.
Umiały też one walczyć z chorobami, o czem świadczyły rozwieszone w „kleci“[1] pęki ziół leczniczych i „czarownych“; sadło borsucze — podobno najskuteczniejszy lek na łamanie w kościach, oraz święta, „cudowna woda, przywieziona z dalekich nieraz miejscowości, przechowywane były w szafkach na pokuciu, za obrazami.
Mężczyźni wykorzystali wszelkie zniekształcenia drzew, aby użyć je na zrobienie zydelka, nóg do stołu, obramowania wrót, stojaków przy budowie nowej chaty, ramy pługa, obrzeża i zębów brony. Z drzewa robili niemal wszystko, co potrzebne jest w gospodarstwie, — naczynie, łyżki, kadzie, koryta, łodzie, wozy, koła, sochy, obuwie i powrozy.
Jurek przekonał się, że Poleszucy, odcięci od świata ogromem swych bagien, lasów i sieci rzecznej, przystosowali się oddawna do warunków swego kraju i potrafili przetrwać w nim całe wieki, niezmiernie ciężkie nieraz i burzliwe.
Idąc przez wioskę, Marynia spotkała posterunkowego. Miał smutny wyraz twarzy. Szedł z karabinem przez ramię i prowadził obok siebie rower. Ukłonił się dziewczynce i przeszedł, westchnąwszy ciężko. Coś tknęło Marynię. Zatrzymała się i spytała go:
— Jedzie pan? Czy daleko?
— Niebardzo! — odpowiedział cichym głosem. — Do wsi Kraje. Chłopi pochwycili tam cygana-koniokrada. Dziś nie na rękę mi ten wyjazd!...
Znowu westchnął i zacisnął wargi.
- ↑ Osobny budynek, gdzie się przechowuje odzież, przędza i najdroższe dla Poleszuków rzeczy.