Tak się rozpoczął pierwszy dzień młodych turystów, w obozie, założonym na brzegu jeziora Czerwiszcze.
Wasyl — człowiek miejscowy — z zaciekawieniem przyglądał się nieznajomej młodzieży i głowił się nad tem, co też będą robiły te chłopaki i panienka w kureniach rybackich i poco tu właściwie przyjechali? Wiedział tylko tyle, że właściciel majątku Czerwiszcze polecił wójtowi posłać na przystań na Stochodzie dwa wozy i zawieźć gości nad jezioro, gdzie mieli zamiar spędzić kilka dni. Dziedzic kazał wtedy Wasylowi osiodłać konia i jechać ku kureniom, gdzie miał pomagać gościom.
— A pamiętaj — mówił dziedzic, — że dałem im pozwolenie na łapanie ryb i strzelanie do wszystkich drapieżnych zwierząt i ptaków, gdyż rozmnożyło się tych zbójów bez liku, a starosta i nadleśniczy prosili mnie, abym kazał przetrzebić to krwiożercze bractwo.
Wasyl nie wiedział jednak, jak doszło do wyjazdu całej młodej kompanji z Warszawy.
Myśl ta zrodziła się w głowie jednego z chłopaków, Stanisława Wyzbickiego. Ojciec jego był przyjacielem właściciela Czerwiszcza i uzykał od niego pozwolenie na pobyt syna z kolegami nad jeziorem i w lasach czerwiszczańskich.
Staszek ze swej strony zaprosił na wycieczkę dwóch