Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

czuprynie, zbitej w obrzydliwe kłaki, przeraziła się i nie wiedziała co ma począć.
Na szczęście wyręczył ją stary Krajnowicz, który zatupał nogami i krzyknął groźnie na pastucha:
— Wynoś się stąd, Sidorze! Co ci może pomóc panienka, kiedy jesteś głupi i ciemny? Tyle razy mówiono ci — zgól sobie te kłaki ze łba, wymyj się porządnie mydłem i wtedy odrazu będziesz zdrów!
— Aha, aha! — zamruczał pastuch. — Jak się ogolę, to mnie tegoż dnia na „pohost“[1] zaniosą!
Jeden z synów sołtysa, posłyszawszy to, parsknął śmiechem i zawołał:
— Dobrze ojciec powiedział, że jesteście głupi i ciemny! Jeżeli nie chcecie łba ogolić, to łaźcie sobie z waszym kołtunem, ale panience i nam głowy nie zawracajcie tym „pohostem“, bo i tak nie uwierzymy!
Stary pastuch odszedł, mrucząc gniewnie.
— Jureczku — szepnęła dziewczyna, dotykając dłoni brata. — jedźmy jutro dalej, bo inaczej — apteczka moja opustoszeje; tymczasem, kto wie, co nas jeszcze czeka...
— Jutro popłyniemy dalej — na jezioro Wyganowskie i na rzekę Szczarę — odpowiedział cicho. Jednocześnie pomyślał ze smutkiem, że tę piękną drogę wodną z Czarnego Morza do Bałtyku skazali na zamarcie Litwini, zamykając swoją granicę.



  1. Cmentarz.