Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Pożegnawszy Krajnowiczów, posterunkowego z żoną i cały tłum gospodarzy wiejskich, turyści popłynęli na północ, przecinając bezleśną równinę błot Sosny i Hała.
Nad głowami ich przelatywały ze świstem kaczki, z brzegu zrywały się kuliki i czajki, wysoko nad gąszczem traw, krzaków i trzcin krążyły drapieżne ptaki, co chwila wpadając w haszcze, aby porwać zdobycz. Nad kałużami trzepotały się rybitwy, pokrzykując cienko i chciwie. Wypłynęli wreszcie na przestwór jeziorny i skierowali kajaki ku wschodniemu, lesistemu brzegowi.
Jurek zrobił kilka zdjęć malowniczych zakątków i rybaków, wyciągających długi niewód.
Na północnym brzegu jeziora Wyganowskiego, dostarczającego wody do kanału, chłopcy wyciągnęli kajaki na nieduży skrawek piasku, postanowiwszy spędzić tu kilka godzin, zanim wpłyną do tej części kanału, która łączyła jezioro z dużą rzeką Szczarą.
Olek rozpalił ognisko tuż nad wodą, lecz ledwie buchnęły pierwsze wężyki płomieni i słup dymu podniósł się nad drzewami, przybiegł zdyszany gajowy, krzycząc zdaleka:
— Co za ludzie? Nie wolno tu palić ogniska!
Jurek opowiedział mu, że są turystami, że wiedzą, jak należy obchodzić się z ogniem, więc żadnej szkody nie zrobią.
Gajowy uspokojony nieco objaśnił chłopców, że znaleźli się w lasach, należących do prywatnej posiadłości Rzepichów.
W pobliżu jeziora pracowali drwale. Wszędzie widniały sągi drzewa opałowego, stosy wykarczowanych pni i ułożone w klatkę, suszące się belki i podkłady kolejowe.
— Jak skończymy poręb, zaczniemy sadzić ziarna sosnowe, aby bór tu wyrósł — mówił gajowy, z rozczuleniem patrząc na duży imbryk, do którego Marynia wrzucała właśnie sporą szczyptę herbaty.