nił ich prędko i biegł obok, nie patrząc na nich i nic nie mówiąc.
Wreszcie posłyszał zdyszany głos dziewczynki:
— Ach, jak to dobrze, żeś zebrał apteczkę! Biegłam i myślałam o niej... Przyda się tam zapewne...
Z wdzięcznością spojrzał Olek na Marynię i uspokoił się znacznie.
— Może nie spostrzegli, że nie chciałem śpieszyć z pomocą? — pytał siebie w duchu, bojaźliwie spoglądając na surowe, przejęte twarze kolegów.
— Oddaj mi, Olku, skrzynkę, bo masz inne rzeczy do dźwigania! — zawołała dziewczynka i wyciągnęła do niego rączkę.
Malewicz potrząsnął głową i mruknął:
— Doniosę sam — nie jest to ciężkie...
Niedaleko od gęstych oczeretów, gdzie Myszanka wpada do Szczary, paliła się duża, kryta trzciną stodoła. Płonące żagwie, rozrzucając czerwone węgle, przenosiły się nad słomianemi strzechami chaty, kleci i innych zabudowań samotnej zagrody wieśniaczej.
Palił się już stojący wpobliży płotu wysoki, stary krzyż; małe drzewka owocowe, zwarzone buchającym żarem, opuściły żałośnie gałęzie i roniły sczerniałe liście. Strzecha kleci dymiła się już, grożąc nieuniknionem zapaleniem się, jak również obora, od krokwi do ziemi otulona snopami suchych trzcin.
Jakaś starucha o rozwichrzonych włosach i nieprzytomnych oczach, wykrzykiwała cienkim głosem niezrozumiałe słowa zaklęć i rzucała w stronę ognia jakieś pióra i zioła.
Wysoki, przygarbiony Poleszuk stał przed domem i w osłupieniu przyglądał się pożarowi, który miał pochłonąć całe jego mienie. Żona jego, siedząc na ziemi, wyła rozpaczliwie i zawodziła, powtarzając w kółko:
— Młoda... łaciasta krowa — karmicielka!...
Czworo drobnych dzieciaków płakało, stojąc na ubo-
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.