i, zasłaniając twarz rękami, rzucił się do drzwi. Szarpnął i wbiegł do środka, widząc wdzierające już do wnętrza ogniste żądła. Łaciasta krowa stała, drżąc i chrapiąc, a obok niej leżał dopiero co urodzony cielak, taki sam łaciasty, jak matka. Olek popychał krowę ku wyjściu, lecz trzęsła łbem i upierała się z całej siły.
Już dym wypełnił oborę; od gorąca chłopakowi skręcały się włosy i dymiła bluza, gdy Olek wpadł na pomysł. Schylił się i, uniósłszy na rękach cielaka, wypadł na dwór. Krowa z żałosnem myczeniem biegła za nim.
Chłopcy poczęli rozwalać palącą się oborę, a szczątki jej polewać wodą i zasypywać piaskiem. Cały swój wysiłek skierowali teraz na kleć, obficie zlewając ją wodą i zdzierając słomę ze strzechy.
Mały synek Poleszuka przybiegł właśnie, dźwigając ciężkie wiadro. Czekał, aż Jurek, stojący na dachu, weźmie je, rzuciwszy mu sznur.
Nagle głośny wybuch rozległ się w stodole i zagłuszył wycie ognia i trzask palącego się drzewa. Płonąca belka i kilka snopów trzcin wyleciało w powietrze i, spadając przygniotło małego Poleszuka. Chłopak, krzycząc rozpaczliwie i płacząc, próżno usiłował wygramolić się z pod płonących kawałków drzewa.
Spostrzegł to Olek, pracujący na szczycie kleci. Nie myśląc o sobie, jednym susem zeskoczył na ziemię, gołemi rękami odrzucił belkę i, szarpnąwszy ku sobie chłopca, wyciągnął go z ognia. Paliły się już na nim włosy i dziurawa świtka matczyna.
Olek, nic nie mówiąc, rękami zagasił na malcu ubranie i, zaciskając zęby, jął wdrapywać się na strzechę, gdzie pracował Jurek, pokrzykując rozkazującym głosem:
— Wody! Wody!
Wreszcie stodoła runęła. Ujrzawszy to, Gruszczyński zawołał do Poleszuka:
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.