wi głowę i, widząc, że przestał płakać, czemprędzej pobiegła na podwórze, gdzie na przyzbie siedział Olek.
Dziewczynka obejrzała rany przyjaciela. Była przekonana, że są to zwykłe i wcale niegroźne oparzenia. Już wiedziała, jak w podobnych wypadkach postępują lekarze, więc omyła rany oliwą i, osuszywszy je watą, nałożyła grubą warstwę żołtej maści, kojącej ból i przyspieszającej gojenie się poparzonej skóry. Po nałożeniu bandaży przystąpiła do zbadania stopy Olka. Chłopcy ściągnęli mu but. Malewicz miał nogę opuchniętą w kostce. Przy nacisku i najlżejszym choćby ruchu czuł tak ostry ból, że aż syczał i zgrzytał zębami.
— Przecież po skoku z dachu mogłeś jeszcze chodzić? — spytała mała lekarka, zajrzawszy przedtem do poradnika.
— Bolała mię bardzo, ale mogłem jeszcze stąpać na niej — odpowiedział Olek przez zaciśnięte zęby.
Dziewczynka ucieszyła się i zawołała:
— Lekarz, który ułożył podręcznik, pisze, że skoro staw jest czynny, — znaczy, że niema zwichnięcia. Zapewne wyciągnąłeś i nadwyrężyłeś ścięgno, bo tak właśnie stoi w książce. Zobaczymy teraz, co trzeba robić, aby ulżyć choremu! Aha!... Tak! Tak! Już wiem... Stachu, przynieś mi kubeł zimnej wody!
Marynia zajodynowała opuchniętą kostkę, przez pewien czas robiła zimne okłady, poczem nałożyła okład ogrzewający pod ceratką i grubym bandażem.
— To już i wszystko, co mogę zrobić, nie szkodząc choremu... — westchnęła dziewczynka. — Żałuję, że nic a nic nie znam się na lecznictwie! Ileż to można dobrego zrobić ludziom, będąc lekarzem! Jednak, chociaż nic nie wiem i robię to tylko, co stoi wydrukowane w poradniku, oświadczam, że Olek musi poleżeć conajmniej dwa dni.
Poleszucy ledwie posłyszeli te słowa, rzucili się do Maryni, prosząc ją, aby chory i wszyscy ich dobrodzieje pozostali w chutorze.
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.