Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niedużo nam zapasów pozostało po spaleniu się stodoły...
— Ale, ale! — coś sobie przypomniawszy, zawołał Jurek. — Co to trzymacie w stodole, że tak buchnęło?
— Ach! — machnął ręką Poleszuk. — Płynął tu jakiś inżynier motorówką i pozostawił blaszankę z benzyną na powrotną drogę... Ona to tak strzeliła głośno... Ale zostańcie u nas, panienko, i wy, panicze! Pójdziemy sobie na Szczarę z niewodem, to i będzie co jeść... a i w kleci jeszcze pełny worek mąki pozostał...
Cała kompanja wkrótce już rozmieszczała się w chacie, wygodnie ułożywszy Olka na szerokiej ławie, Marynia, wydobywszy wszystkie zapasy, zaniosła je kobietom, krzątającym się już koło pieca. Poleszuk, gwizdnąwszy na psa, poszedł na hało szukać rozpierzchłego bydła.
Jurek wyszedł na dwór. Czarne chmury wisiały nisko nad ziemią. Cisza, jaka zwykle poprzedza burzę, przytłoczyła wszystko dokoła. Potrzaskiwały przysypane piaskiem węgle na pogorzelisku, cykały nietoperze, pokrzykiwały kaczki w szuwarach. Wkrótce już dobiegły dalekie odgłosy grzmotu, błysnęło kilka razy gdzieś za czarną zasłoną chmur i nagle spadł ulewny deszcz, jakgdyby sama natura usiłowała zagasić resztki tlejących trzcin i zmyć ślady ognia.
Potoki wody wylewały się na ziemię i w jednej chwili zamieniły podwórze w jezioro z pływającemi na jego powierzchni zwęglonemi deskami i snopami zrzuconej z dachów słomy.
Jurek powrócił do chaty.
Stach spał na „leżance“ przy piecu. Spała też na ławie za „kotarą“ z prześcieradła zmęczona Marynia i tylko Olek leżał z otwartemi oczyma.
Słaby płomyk małej świeczki ledwie oświetlał izbę.