Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Starego nie było w domu, gdyż popłynął do Telechan, zato sołtysowa rzuciła się do dziewczynki, wyściskała ją i wycałowawała, wypytując o chłopców i podróż. Marynia w kilku zdaniach opisała przygodę na Szczarze i uspokoiła przerażoną babinę, mówiąc, że Olek i cała ich kompanja cieszą się jak najlepszem zdrowiem.
Niebawem nadeszli chłopcy i powitali rozgadane mieszkanki wioski.
— Dziś same baby w „siole“[1] gospodarzą! — z głośnym śmiechem zawołała sołtysowa. — Chłopy poszły na łąki trawy kosić, moi synowie to już od wczoraj na „łuhach“ robią!
Po krótkim wypoczynku podróżnicy, wypytawsźy o drogę, poszli odwiedzić młodych Krajnowiczów. Idąc przez „hała“, napotykali grząskie drogi i kładki.
Wszędzie po łąkach pracowali Poleszucy, a na tak ważną w ich życiu robotę wyległy też młodsze kobiety i starsza dziatwa.
Błyskała stal, migotały mocne ramiona kosiarzy, rozlegało się dzwonienie odbijanych kos i zgrzyt ostrz o toczydła. Dobiegały słowa pieśni lub zrywające się nagle krzyki, gdy na błotnistej ziemi znajdowano gniazdo ze spóźnionemi kaczętami, lub gdy spostrzegano żmiję czy też wyskakującego z pod nóg szaraka.

Nad skoszonemi łąkami miotały się z jękiem czajki, niespokojne o swój drobiazg, nie latający jeszcze, lecz umiejący już kryć się przed wzrokiem ludzkim. Z całej, zda się, okolicy zleciały się tu bociany i nieomal deptały ludziom po piętach, szukając żeru w skoszonej trawie. Co chwila zadzierały głowy i łykały żaby, węże, myszy, ślimaki i jaszczurki. Nad łąkami na szeroko rozrzuconych skrzydłach krążyło drapieżne ptactwo i co się dało urywało bocianom, nie zwracając uwagi na ich syczenie, klekot i zabawne podskoki.

  1. Poleszucy siołem nazywają wieś.