na pisklęta kaczek i czajek, wyskakiwał na brzeg i skradał się do drapieżnych ptaków, czając się za krzakami, a nawet pełznąc po ziemi. Jurek, śledząc jego ruchy, wydobył z futerału mały aparat kinematograficzny i nakręcił kilka łowieckich przygód kolegi.
Olek znów, żeby nie próżnować, wyciągnął z łodzi składane wędzidło i na poczekaniu rozpoczął połów ryb. Wprawny i zamiłowany w tym sporcie, korzystając z przydługich nieraz popasów, wyciągnął nieraz parę leszczów i schwytał sporego szczupaka, znęciwszy go sztuczną rybką, rzuconą tuż przed ścianą tataraków, gdzie zwykle lubią robić zasadzki drapieżce wodne.
Noc zastała ich na rzece. Próżno rozglądali się dokoła, szukając jakichkolwiek śladów siedziby ludzkiej. Jak okiem sięgnąć, nigdzie nie widać było żadnego ognia lub oświetlonego lampą naftową czy choćby łuczywem okna chaty poleskiej.
— Źle! — mruknął Olek do Jurka. — Będziemy musieli zanocować na brzegu.
— Albo raczej w kajakach, bo, jak widzieliście zapewne, — brzegi są niskie i zalane wodą. Zresztą musimy poszukać suchego miejsca — powiedział Jurek i opuścił wiosło do wody.
Świecąc sobie lampkami elektrycznemi, nie znaleźli jednak wyższego i suchszego brzegu. Dokoła ciągnęły się bagna, na które można było wpłynąć bez trudu wprost z łożyska rzeki. Komary cięły młodych turystów zawzięcie, drobne muszki właziły im do oczu, nozdrzy i uszu.
— Takem się nałykała tych przebrzydłych robaków, że nawet głodu nie czuję! — ze śmiechem poskarżyła się Marynia, wypluwając jakąś muchę.
Jurek dał sygnał do zatrzymania się na nocleg.
Ruciwszy małe kotewki, chłopcy związali oba kajaki razem, co zwiększyło ich równowagę, i zaczęli przyrządzać kolację. Marynia z pomocą Olka oskrobała ryby i, pokrajawszy je na kawałki, włożyła do kociołka. Wyz-
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.