gółowy dziennik podróży, w którym zapisywał też nieznane mu słowa i nazwy, miało wielki powab i urok. Zaczęło się to w chwili, gdy wyszedłszy na ganek, aby przekonać się, czy nie rozświetla się szare, zachmurzone niebo, posłyszał od gospodarza:
— O! Na „chrapach“[1] somińskich, gdzie były niegdyś wilczyńce[2], cieciorki kokają... Dziś dżdżyć będzie do nocy, bo żórawie ciągotliwie „kierają“[3] w „czerotach“[4].
Leśniczy przepowiedział dobrze. Deszcz rozpadał się na cały dzień. Dopiero wieczorem wiatr zmiótł chmury. Tam i sam błysnęły gwiazdy.
Cała gromadka młodych turystów usiadła na ganeczku leśniczówki i cicho gwarzyła. Wkrótce przyłączyli się do niej gospodarze.
— Ach, zapomniałam pochwalić się Maryni! — zawołała pani Garzycka. — Nasz przyjaciel z ordynacji Radziwiłłowskiej przysłał mi krzak azalji — rzadkiej w Polsce i Europie rośliny. Robimy próbę, czy może być tu rozpowszechniona. Azalja pontyjska ma swoją ojczyznę w górach Kaukazu i w Azji Mniejszej, a u nas jest albo niedobitkiem flory przedlodowcowej albo została przeniesiona przez Tatarów...
— W kwiaciarniach w Warszawie widziałem azalje białe i czerwone, lecz kwiaty ich nie mają żadnej woni — zauważyła dziewczynka.
— Nasza azalja, czyli inaczej — różanecznik żółty, który kwitnie w maju i czerwcu, ma słodko-gorzkawy, odurzający zapach, co spowodowało, że Poleszucy nazywają ją „durnem[5] bagnem“. W niektórych lasach południowo-wschodniego Polesia i na Wołyniu azalja two-