rzy gęsty, nie do przebycia podszyt o twardych, gęstych pędach...
Leśniczy zaśmiał się i wtrącił:
— Poleszuki z tego powodu nadali jej przezwisko — „draposztany“, bo czepia się spodni!
— Bardzo niepoetycka nazwa! — pogroziwszy synowi palcem, mruknęła pani Wanda. — Ale cieszy mnie to, że przysłany mi krzak przyjął się tu i rozwija jak najpomyślniej! Gdy kwitnie pszczoły zlatują się tu wtedy z całego lasu!
Opowiadanie pani Garzyckiej przerwał jazgotliwy charkot, dobiegający z lasu. Wszyscy podnieśli głowy, nadsłuchując i patrząc na gospodarza.
Leśniczy rozłożył ręce i szepnął:
— Twarde prawo natury, dramat leśny! To zając „kniazi“, bo go porwał lis lub wpadła na niego kuna... Ale już przestał... Zapewne już nie żyje...
Spostrzegłszy, że Marynia wstchnęła, dodał:
— ...a może udało mu się wywinąć i umknąć szczęśliwie, rozpuściwszy skoki.
— Niech pan opowie nam coś o życiu zwierząt — poprosił go Stach Wyzbicki, a Marynia spojrzała na leśniczego roziskrzonemi nagle oczyma.
Garzycki uśmiechnął się łagodnie i, ćmiąc papierosa, zaczął mówić cichym głosem:
— Lasy poleskie — to resztki wielkich puszcz królewskich, gdzie łowami zabawiali się Jagiełło, Witold, Olgierd i potomkowie króla Władysława, panujący na tronie polskim... Najbardziej pożądana zwierzyna łowna przebijała sobie grządy[1] i przesmyki w ostępach kniei. Tury pasły się tu po suchych ostrowach, a ich czaszki i kości nieraz wykopywano z torfu... Walczyły z niemi o pastwiska mocarne żubry o kosmatej „kądzieli“[2] i ło-