uśmiercających owady i szerzących zniszczenie na drzewach dziuplastych.
Rozumieli teraz chłopcy zdumiewający swym ogromem i zawiłością system przyrody, kolejność okresu życia i znaczenie śmierci dla rozwoju młodych pokoleń. Byli pod silnem wrażeniem opowiadania leśniczego i wszystko nabrało dla nich głębszej treści, zdumiewało ich i pociągało.
Doszli do brzegu rzekł i tu się zatrzymali, ujrzawszy na drzewach kilka dużych barci.
Nad ich głowami z basowem huczeniem przelatywały pszczoły, znosząc miód i wosk.
Pod barciami znajdował się okrągły pomost, umocowany na pionie sosny, oparty o niego stał cienki świerk zrąbany, o najeżonych sękach.
Gdy chłopcy przyglądali się barciom, zbliżył się do nich stary Poleszuk w siatce na głowie i z drewnianą miską w ręku. Powitawszy nieznajomych, po sękach świerka jął wdrapywać się na pomost. Stanąwszy na nim, wydobył nóż z poza onuczek i wyciął plaster miodu. Gdy zlazł, zaczął częstować chłopaków, mówiąc:
— Taki to już nasz obyczaj. Nie wolno odmawiać się od poczęstunku!
Usiedli więc wszyscy pod drzewem, racząc się wybornym miodem.
Stary pasiecznik rozgadał się wkrótce:
— Dziwowaliście się na barcie? Mało ich teraz po borach pozostało, bo ule wyparły je dawno, ale ja wam powiadam, panicze, że pszczele roje wolą barcie i miód w nich składają lepszy!...
Jurek pomyślał, że zapewne tak samo chwalili ludzie dawne omnibusy, do których oddawna przywykli, i nie chcieli jeździć pociągami... Nic jednak nie powiedział na uwagę starego pszczelarza i przyglądał się barci...
Poleszuk, oblizując zlepione miodem palce, mruczał smutnym głosem:
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.