Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

bicki położył na dziobach czółna deskę i ustawił na niej primus. Długo gotowała się ryba, a w oczekiwaniu polewki, młodzież zjadła po dwa jajka na twardo ze sporą pajdą chleba. Gdy ryba dogotowała się wreszcie, postawiono na primusie czajnik z herbatą, a cała kompanja, nalawszy sobie do kubków gorącej zupy, raczyła się smaczną potrawą, chwaląc wyborną kucharkę.
Wypłókawszy naczynia, napili się herbaty i, sprzątnąwszy wszystko, zaczęli układać się do snu.
Już drzemali, gdy posłyszeli nagle głośny plusk, ciche prychanie i cienki zgrzyt. Trzciny, rosnące wpobliżu, poruszyły się zlekka, lecz po chwili znieruchomiały i znowu wszystko się uciszyło. Komary tylko trąbiły nad uchem i dobiegało zewsząd basowe kumkanie żab.
— Co to było? — spytała Marynia.
Nikt nie mógł dać odpowiedzi, aż nareszcie odezwał się Stach:
— Zdaje mi się, że to wydra wyruszyła na żerowisko i rozpoczęła połów ryb...
Westchnął i dodał szeptem:
— Ech, gdybym tak spotkał wydrę w dzień...
— No, i coby Stach na tem zyskał? — spytała dziewczynka.
— Ja — to nic, ale zato Marynia miałaby piękny kołnierz do płaszcza zimowego...
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Olek powiedział z udaną powagą:
— Wobec tego proponuję nowe przysłowie: Nie darowuj wydry, jeżeliś nie upolował jej poprzednio, szczególnie w lecie, gdy futro jej nic nie jest warte!
Znowu zawinęli się w koce i umilkli.
Noc mijała spokojnie i nic już nie przerywało odpoczynku młodych podróżników.
Obudzili się przed świtem jeszcze i, napiwszy się herbaty, ruszyli dalej. Płynęli teraz szybko, chociaż coraz