Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Po śniadaniu leśniczy naradzał się z Budniakiem, co do dalszych robót, chłopcy zaś ruszyli do lasu.
Obecność ludzi, stuk siekier i trzask padających drzew wypłoszyły mieszkańców lasu. Próżno szukali chłopcy jakichkolwiek zwierząt lub ptaków. Zdawało się, że wszystko, co żyło, pierzchło w głąb puszczy, aby być dalej od ludzi.
W krzakach i młodniaku sosnowym popiskiwały zrzadka świergotki, strzyżyki, mysikróliki i zięby, lecz i ten drobiazg skrzydlaty, zaniepokojony hałasem i spostrzegłszy zbliżających się ludzi, odlatywał natychmiast w popłochu.
Gdy poprzez łapy świerków przebiła się czerwona tarcza słońca, chłopcy powrócili na poręb.
Pan Antoni radził im iść z drwalami do leśniczówki i prosił, aby powiedzieli matce, żeby się nie niepokoiła, ponieważ dopiero nad ranem powróci do domu.
— Mam ja tu do załatwienia pewną... drażliwą sprawę — zakończył z tajemniczym uśmiechem.
Jurek przystąpił do niego i prosił, aby pan Garzycki pozwolił mu pozostać przy sobie.
— Przypadkowo słyszałem wczoraj wieczorem rozmowę pana z Budniakiem — szepnął chłopak. — Przydałbym się może panu... Dobrzeby również było zabrać ze sobą mego kolegę Wyzbickiego.
Leśniczy ucieszył się i podziękował Jurkowi.
— Ale i pan Malewicz zechce z pewnością też pójść z nami? — zauważył po chwili.
— Wytłumaczę mu, że niema jeszcze wygojonej nogi i może ją sobie sforsować w nocy — odpowiedział Jurek.
Istotnie Olek nie nalegał, bo od chodzenia po lesie czuł ból w stopie. Wkrótce po zachodzie słońca wraz z drwalami chłopak wyruszył do leśniczówki.
Na porębie pozostało czterech ludzi. Pan Garzycki kazał gajowemu przyrządzić herbatę i, w oczekiwaniu jej, mówił do chłopców: