Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chętnie wam wierzę, ale czy uwierzy wam leśniczy, to zobaczymy... — powiedział Wyzbicki. — Przywiążcie-no łódkę, bo widzę, że macie sznur na sobie... Sami chodźcie tu...
Chłop zdjął sznur, którym miał przepasaną świtkę, i przywiązał łódź do krzaków.
Wgramoliwszy się na brzeg, zaczął się przyglądać Stachowi uważnie; wreszcie spytał:
— A wy tu skąd się wzięliście? Nie widziałem w naszych stronach takiego...
— Z Warszawy... — zaczął chłopak, lecz w tej samej chwili uskoczył nabok i zmierzył się do Poleszuka.
Chłop bowiem uczynił nagły ruch, chcąc rzucić się na chłopaka. Zatrzymał się jednak, zajrzawszy w oczy Stacha. Zrozumiał odrazu, że młodzik przyjmie walkę i nie zawaha się wypuścić kuli w napastnika.
Stach przyłapał myśl Poleszuka i, uśmiechnąwszy się, wycedził przez zęby:
— Tak to będzie lepiej! A teraz siadaj i nie ruszaj się, jeżeli ci życie miłe!
I nagle stała się rzecz nieoczekiwana.
Chłop padł na kolana i, jęcząc i bijąc się w piersi, jął błagać i kusić Stacha:
— Ja, panoczku, nie winien!... To on namówił mnie... W domu nędza i choroba, a on obiecał mi oddać skórę bobrową, jeżeli ja go rzeką skrycie przewiozę... do traktu... Ja, panoczku, uczciwy, ino biedny chłop! Weźcie sobie, panoczku, bobra, ale tylko puśćcie mnie!... Jeżeli mnie do aresztu wezmą, cała rodzina na żebry pójdzie... na głód... na śmierć... Panoczku! Panoczku!
W głosie Poleszuka łkała prawdziwa rozpacz, z pod powiek błysnęły mu łzy.
Stachowi ścisnęło się serce. Pomyślawszy chwilkę, powiedział:
— Przynieście tu bobra...
Chłop ucieszony, że zdoła się wykupić, ześlizgnął się