Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

z wysokiego brzegu i, odrzuciwszy sitowie, wydobył ciemno-bure puszyste zwierzątko z szerokim i płaskim ogonem.
— Panoczku, — szepnął, kładąc bobra przed chłopcem, — to ja już popłynę...
— Nie! — odpowiedział Stach. — Zaczekacie tu na leśniczego. On sprawdzi, coście mi tu mówili, a ja przyrzekam wam, że się wstawię za wami... Zresztą, jeżeli nie skłamaliście, to pan Garzycki będzie miał litość dla was i jakoś tę sprawę sam załatwi...
Poleszuk usiadł zgnębiony i zaniepokojony. Po chwili krzyknął i zerwał się na równe nogi, gdy od strony olszyńców dobiegł odgłos drugiego strzału.
— Oj, źle! — zamruczał po chwili. — To pewno leśniczy strzelił i skończył z tym...
Urwał i z przerażeniem w oczach spojrzał na Stacha.
Chłopak potrząsnął głową i powiedział:
— Gdyby tak było, wasza sprawa stałaby znacznie gorzej...
Umilkli obaj, wsłuchując się w odgłosy, dobiegające z bagna. Zupełnie już zachrypniętym i nieprzytomnym głosem krzyczał gajowy, przedzierając się przez sapisko. Innych głosów nie mógł pochwycić ani Stach, ani nawykły do podsłuchów człowiek leśny.
Umilkł wreszcie i Budniak, przebrnąwszy topiel i zapuściwszy się w gąszcz olszyńca.
Nadleciały dwie sroki i, skacząc po gałęziach, brzechały zaciekawionemi głosami, niby pytając:
— Co się tu stało? Co się tu stało?
Nad lasem krążył jastrząb. Kwilił drapieżnie i przeciągle, jakgdyby wołając kogoś. Istotnie przyłączyły się do niego wkrótce małe jarząbki i na słabych jeszcze skrzydłach próbowały naśladować śmiały lot ojca czy matki...
Niebawem i te głosy umilkły i nad bagnem Wyżarskiem zapanowała głucha i groźna cisza.