Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

go... — zamruczał po chwili, a w głosie jego zabrzmiała groźna nuta.
Garzycki usiadł na kępie i, ściskając sobie pękającą z bólu głowę, rzucił ciche pytanie:
— Jakże teraz będzie, Seweruk? Zmuszony będę oddać was w ręce policji... A potem sąd... więzienie... Ech, źle się to wszystko ułożyło!
Smutkiem powiało od tych cichych słów.
Odpowiedziało im milczenie.
Leśniczy, namyśliwszy się dobrze, ciągnął jeszcze bardziej smutnym i wzruszonym głosem:
— Wasz stary do samej śmierci był dobrym i wiernym gajowym... Gdyście chorowali po wypadku, kiedy to drzewo was przygniotło, matka moja pielęgnowała was i leczyła... Pamiętacie, Seweruk?
Kłusownik niżej spuścił głowę i nie podnosił oczu na mówiącego. Tylko zęby mu dzwoniły i poruszały się mięśnie koło uszu.
— Nie zechcieliście zostać u mnie na robotach i poszliście sobie w świat?... Widzę, że źle pokierowaliście swojem życiem, no, i — źle je skończycie... W głowie mi się nie mieści, Seweruk, żebyście wy chcieli mnie zabić?! Nie! Tego być nie może!
Kłusownik zadygotał cały i z jakąś straszną wprost rozpaczą krzyknął cienkim, zrywającym się głosem:
— Nie wiedziałem, że Wyżary teraz w waszym rewirze, panie! Myślałem, że tropi mnie gajowy Łaszczyk z bratem, co u niego mieszka! Czyż na was... mógłbym kiedykolwiek podnieść rękę?!
Leśniczy kiwał głową i z błyskiem radości w oczach słuchał Seweruka.
— Tak też myślałem! Jakżeżby mogło być inaczej?! — szepnął uspokojony.
Długo milczał Garzycki, a wszyscy stali, oczekując, co powie jeszcze. Tymczasem leśniczy, wydobył z kieszeni kurtki chusteczkę do nosa, rozdarł ją i, związaw-