Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział XXI.
JAGODY! GRZYBY POLESKIE!

Nazajutrz przypadała niedziela.
Dnia tego wypoczywano dłużej.
Dopiero koło dziesiątej towarzystwo wyległo przed leśniczówkę.
W nocy padał deszcz, więc drzewa podniosły wymyte, zielone liście i igliwie.
Słońce świeciło radośnie, wołając do życia i czynu.
Stach i Olek dokazywali i śmiali się głośno. Tylko Jurek milczał i spoglądał na wszystkich jakimś dziwnym wzrokiem.
Spostrzegła to Marysia i, ująwszy brata pod ramię, spytała go troskliwie:
— Co ci jest, Jureczku? Możeś chory?
Chłopak uspokoił ją ruchem głowy i poszedł z nią ścieżką leśną.
Gdy leśniczówka znikła im z oczu, zatrzymał się i zaczął opowiadać siostrze wypadki dnia ubiegłego, bardzo pobieżnie dotykając całego zajścia z kłusownikiem. Zato, doszedłszy do chwili sądu młodego leśniczego nad Sewerukiem, ze wszyskiemi szczegółami opowiedział siostrze to, co go najwięcej zastanowiło i uderzyło w słowach i postępkach Garzyckiego.
Marynia słuchała uważnie, starając się wytłumaczyć sobie niezwykłe wzruszenie brata.