Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciekawam, cóż to takiego? — spytała pani Wanda.
— Dobroci! — odpowiedział chłopak. — Nie tej jednak łzawej i bezsilnej, lecz męskiej, mądrej dobroci.
— Właśnie! Właśnie! — ucieszyła się staruszka. — Wiedźcie zatem, że pobyt wasz w leśniczówce nie minie bez pożytku! Zresztą jesteście na prawdziwem Polesiu, wszystko tu możecie zobaczyć, co jest dla tych kresów najważniejsze, a nikt lepiej od Antosia nie wyjaśni wam wszystkiego i nie powiąże z zamierzeniami i dobrem całej Polski! Zdążycie też jeszcze odbyć swoją podróż kanałem Królewskim i obejrzeć tamte okolice. Dziś napiszę listy do waszych rodziców i będę prosiła, aby pozwolili wam spędzić z nami jak najdłuższy czas! Moi wy mili, młodzi przyjaciele!
Pani Wanda zaczęła ściskać Marynię, a chłopcy otoczyli staruszkę i całowali ją po rękach.
W tej właśnie chwili wyszedł z kancelarji leśniczy.
— Co się tu dzieje? — zaśmiał się, patrząc pytająco na matkę i gości.
— Wyobraź sobie, że te niedobre dzieciaki czują się zakłopotane, że zadługo mieszkają u nas i chcą już wyjeżdżać! — odpowiedziała pani Wanda, rozkładając ręce.
Garzycki spoważniał i nachmurzył czoło.
— Czy państwu niedobrze u nas? — rzucił krótkie pytanie.
— „Strasznie“ dobrze! — zawołała Marynia. — Tak dobrze, jak w raju!
Leśniczy uniósł ramiona i uspokoił się odrazu.
— No to i niema o czem mówić! — zawyrokował, roześmianym wzrokiem ogarnąwszy całą gromadkę. — Mamy jeszcze przed sobą kilka ciekawych wycieczek, koniecznych dla poznania kraju.
Jurek w imieniu całej kompanji podziękował uprzejmym i gościnnym gospodarzom i na tem skończyła się rozmowa o odjeździe turystów.