wiem chwili uląkł się groźnie wymierzonego mu w pierś ostrego dzioba czapli, uczynił nagły skręt i, odleciawszy, usiadł na sąsiednim grabie, klekocąc drapieżnie. Po chwili spostrzegł Jurka i z cienkim skwirem zerwał się do lotu.
— Leć sobie, zbóju, na złamanie karku! — pomyślał chłopiec. — Twój niecny napad i tchórzliwa ucieczka pozostały na filmie!
Czuł prawdziwą radość, gdyż sfilmowanie podobnej sceny z natury jest rzeczą niezmiernie rzadką i trudną.
Uśmiechnąwszy się z zadowoleniem, popłynął dalej, starając się nie pluskać i robić jak najmniej gwałtownych ruchów.
Na przeciwległym brzegu spostrzegł wąziutką ścieżkę wśród trzcin — ledwie przebity przesmyk, który prowadził do zarośli i znaczył się w nich zawiłym zygzakiem. Zrozumiał, że był to tak zwany „grząd“ — przejście w haszczach, wydeptane przez zwierzęta. Próżno jednak czekał chłopak, zaczaiwszy się w wysokich trzcinach. Żadne zwierzę nie podchodziło do brzegu.
— Hej, Jurku! — posłyszał nagle wesoły okrzyk i poznał głos Malewicza.
Kolega wraz z kajakiem zaszył się w szuwarach i łapał ryby na wędkę.
— Jak ci tam idzie? — spytał go Jurek.
— Nienajgorzej! — odpowiedział Olek. — Natrafiłem widać na całe stado linów, bo już ze sześć sztuk wyciągnąłem, a oto... idzie siódmy!...
To mówiąc, zbyt szybko i gwałtownie szarpnął wędkę. Ryba się zerwała z haczyka, a linka i pływak, wpadłszy z rozmachem do gęstwiny, zaplątały się wśród gałązek i twardych chwastów.
— Nie darowuj wydry, jeżeliś jej nie upolował poprzednio! — zażartował Jurek, przypominając sobie ułożone przez kolegę przysłowie.
Ten parsknął śmiechem i dodał:
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.