Leśniczy wszedł do sąsiedniego pokoju. Olek, przyglądając się z ciekawością gospodarzowi, poprosił go:
— Niech mi pan opowie, jak się tu wam żyje?
Rulacki zapalił papierosa i zaczął mówić:
— Rząd dopomógł nam zabrać się do pracy na tym terenie... Zrobiliśmy, co tylko było w naszej mocy... Las wykarczowaliśmy na wszystkich prawie działkach, rowy odwadniające pokopaliśmy i w znacznym stopniu osuszyliśmy już całą posiadłość... Ha! Nawet na torfowisku sapowatem mamy już łąki, gdzie pasie się bydło i stoją stogi wcale pokaźne... Na takim to ugorze założyliśmy przed ośmiu laty pola, ogrody warzywne, a teraz już i sad owocowy... Chleba nigdy nie kupujemy i włoszczyzny mamy wbród! Poleszucy okoliczni przyjeżdżają do nas przyjrzeć się naszej robocie. Podziwiają szczerze a ten i ów naśladować nas zaczyna, zupełnie tak, jak w pogranicznym pasie wieśniacy wzorują się na gospodarce Kopu[1] i dobrze na tem wychodzą.
Wypuściwszy strugę dymu, opowiadał dalej:
— Teraz zakładamy stawy rybne, hodowlę królików i drobiu. Powinno to dać dochód, który użyjemy na wydobycie z pod torfów i bagien ziemi ornej... Rynek dla chleba mamy na miejscu, gdyż rzadko Poleszuk własnem żytem się obejdzie. Zawsze coś dokupywać musi, jak nastąpią głodne, wiosenne miesiące, gdy to lebiodę jedzą, biały zaskórek drzewny i suszone wijuny, modą dawidgródecką[2] na pręciki nadziane. My od nich pieniędzy nie żądamy. Czubaryki[3] zwracają nam należność pracą, bo robotnik bardzo nam jest potrzebny w gospodarstwie!