państwa zobaczyć i temu oto młodzieńcowi pokazać wachmistrza ułanów, siedzącego na roli i wykonywującego ważne zadanie państwowe na kresach!
Pożegnawszy osadnika, podróżnicy wgramolili się na wóz i ruszyli w dalszą drogę.
Przecinali obszerną polanę, gdzie stały zagrody osadników. Wszędzie widniały głębokie rowy, odwadniające miejscowość. Brzegi ich były wzmocnione faszynami[1], chroniącemi przed podmyciem i obsuwaniem się ziemi. Na szerszych rowach ustawiono ruchome tamy, które pozwalały skierować wodę do wykopanych już stawów rybnych.
Nieduże pola, starannie zaorane, wypoczywały, oczekując na zasiew oziminy, inne cieszyły wzrok łanami żyta, pszenicy i owsa; zrzadka bielała hryka, lśniły się złociste łubiny i kraśniało poletko maku. Ogrodzone płotem z drągów grały różnemi odcieniami zieloności grzędy z warzywem, a nad niemi, niby straż czujna, stały słoneczniki wysmukłe, pod płotem zaś wybujał obficie ząb koński.
Widać było kupy kory, suchych gałęzi, liści i trocin, zebranych na nawóz, gdyż torfowa gleba wymagała próchnicy.
— Tak... — po długiem milczeniu odezwał się leśniczy. — Gdyby im dać porządny kredyt, mogłaby tu powstać pierwszorzędna osada polska! I tak prawie bez pieniędzy, dużo już oni zrobili na tych nieużytkach... Pomyśleli o wszystkiem, wszystko wykorzystali i przewidzieli... ale najważniejszą rzeczą, którą zastosowali od pierwszych kroków, była samopomoc!... Ci osadnicy mają wszystkie narzędzia rolnicze do wspólnego użytku, większe zakupy robią zbiorowo, pomagają jeden drugiemu, jak mogą.
Dojechali wreszcie do gajówki.
- ↑ Faszyny — splecione z prętów wiklinowych płoty.