— W takim to gąszczu spokojnie lęgnie się i żyje zwierz wszelaki! — odezwał się łowiec. — Znam ja tu każden ostęp, każdy skrawek kniei, niczem wyżeł wywęszyłem, do najdalszych zajrzałem mateczników!...
Powiedział to z dumą uczciwie spełnionego obowiązku i ciągnął dalej:
— Wszystko tu mamy! Łosie z rezerwatu przysłano tu w roku ubiegłym na wiosnę. Upodobały sobie sochacze[1] olosy nasze! Puściliśmy sześć sztuk, a teraz już żerują, wodząc za sobą pięcioro cielaków! Jeleni też się namnożyło i sarn aż zadużo! Przydałby się w puszczy jeden dobry, „szparki“ niedźwiedź, a lepiej ze dwu, żeby porządek zrobili... Dziki też... Strach, co się tu „czarnej zwierzyny“[2] napłodziło! Chodzi tu po puszczy jeden odyniec — „kapelusznik“. Gdy idzie i dmucha, to wszystko „pryska“, gdzie nogi poniosą, bo taki, powiadam panu leśniczemu, srogi! Oj, chwalić się nim dopiero będzie ten myśliwy, który go zwali!... Mam tu też pięć gniazd rysich... Brakowało nam tylko bobrów, ale Bóg dopomógł... W uroczysku „Kryniczny Mech“ pozostały stare żeremia i dwa lata temu przywędrowały skądćiś bobry i zajęły dawne „stojanki“[3]...
Ścieżka przebijała się przez gęste zarośla wierzbowe.
Osocznik z lubością im się przyglądał, mówiąc:
— Dobre oczerety[4]... bogate... i łowne, bo lubi w nich zając siedzieć, lis też w takich haszczach się pęta, cieciorki i „głucharki“ się gnieżdżą... Wilki też mają tu lęgi... A jakich tu tylko wierzb niema?
Olek ze zdumieniem słuchał, gdy Naum zaczął pokazywać leśniczemu różne krzaki i sypał nazwami: