Olek, wszedłszy do łódki, zaczął rozwijać linkę i składać wędzidło.
Parobek, stojący na rufie, łopaciastem wiosłem, wyprowadzał dłubankę na toń. Wreszcie stanął i oświadczył, że jest to najlepsze miejsce, gdzie właśnie najwięcej ryb chwyta gajowy, gdy siecią otoczy „zawodzie“, obrzeżone sitowiem i olszyną.
Olek zarzucił wędki, ale po chwili musiał wyciągnąć je, gdyż ryby wciągnęły pływaki pod wodę. Na haczykach chłopak nie znalazł jednak ani zdobyczy ani też przynęty. Powtórzyło się to kilka razy, aż parobek, przechyliwszy się przez burtę i wpatrując się w ciemną toń, machnął ręką i powiedział:
— Nic z tego nie będzie, panoczku! Na dnie leży kilka martwych ryb. Obsiadły je raki... One to zrywają wam przynętę! Trzeba dalej podpłynąć!
Wkrótce stanęli znowu, znalazłszy głębsze miejsce, zdawało się, wolne od roślin wodnych.
Olek na nowo rozpoczął połów.
Pływaki długo tkwiły w wodzie bez ruchu.
Rybak siedział znudzony, coraz to klepiąc się w czoło i szyję, bo obsiadły je komary i dokuczały nieznośnie. Na dobitkę jakieś drobne muszki wpadały mu do oczu i wciskały się do nosa i uszu.
Zniechęcony, miał zamiar już powracać do gajówki, gdy w tej samej chwili coś wciągnęło pływak pod wodę.
Olek podciął ostrożnie i, czując, że na haczyk nadziała się ryba, wyciągał ją ostrożnie. Już plusnęła na powierzchni, gdy z głębiny śmignął ciemny cień, porwał rybę i zniknął z nią w toni.
— Coby to mogło być? — spytał parobka niezadowolonym głosem, zwijając resztki linki.
— Czy ja wiem?! — wzruszył ramionami Poleszuk. Może „szczuka“[1] albo sum, a może...
- ↑ Szczupak.