Tymczasem w leśniczówce Wiadotupickiej koledzy Malewicza nie próżnowali, a Garzycki, który bardzo ich polubił, starał się nietylko uprzyjemnić im pobyt u siebie, ale uczynić go dla nich jak najbardziej pożytecznym.
Pani Wanda chodziła uśmiechnięta i cieszyła się, że przypadkowo przybyłą do leśniczówki młodzież udało się zatrzymać na czas dłuższy, co ożywiło cały dom i jego gospodarzy, przybitych samotnością i brakiem odpowiedniego towarzystwa.
Staruszka uśmiechała się chytrze i w duchu dziękowała Żabskiemu, że, zatrzymując u siebie Olka, zmuszał młodą kompanję do odkładania odjazdu.
Gruszczyński i Wyzbicki, naradziwszy się pewnego wieczora, postanowili pracą swoją odwdzięczyć się leśniczemu za gościnę.
Dowiedziawszy się, że Garzycki otrzymał papier od Dyrekcji lasów z poleceniem dostarczenia jej zbiorów szkodników, spotykanych w granicach leśnictwa, podjęli się wykonania tej roboty.
Całe dnie spędzali teraz w lesie, gromadząc setki różnych owadów i znosząc je do leśniczówki. Wieczorami pod kierownictwem pana Antoniego chłopcy wybierali sówki, prządki, mniszki, mszyce, korniki, różne gąsienice i liszki.