Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

Wkrótce wiedzieli już, czego właściwie szukać należało.
W zbiorach ich poza szkodnikami znalazły się też pożyteczne owady, tępiące wrogów lasu.
W osobnych skrzyneczkach tkwiły, zatknięte na szpilkach piaskowce, — drapieżne chrząszcze, zabijające szkodliwe owady, zaczajone w piasku; tęczniki, należące również do rodziny chrząszczów, które polują na przeróżne ćmy, niszczące drzewa; kusaki — mordujące gąsienice korników; biedronki, pożerające mszyce, osiadłe na drzewach iglastych, i inne stworzenia, wskazane im przez Garzyckiego.
Gdy ukończyli tę robotę — wzięli się do następnej.
Pomagała im w tem Marynia, a w wolnych chwilach — nawet i sama pani Wanda.
Leśniczy nosił się z zamiarem ułożenia zielnika, zawierającego rośliny lecznicze, rosnące w lasach wiadotupickich.
Z tą robotą szło im jednak niesporo, gdyż Garzycki i jego matka znali się zaledwie pobieżnie na tej odrębnej części botaniki.
Z pomocą przyszedł im szczęśliwy zbieg okoliczności.
Do jednej z wiosek, leżących wpobliżu bagien Wyżarskich, przyjechał młody lekarz — Witold Misztowt. Przed rokiem dopiero ukończył on uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie i, korzystając z urlopu, zbierał właśnie materjał do rozprawy naukowej o lecznictwie ludowem.
Dr. Misztowt postąpił bardzo sprytnie, wynajął sobie bowiem na cały miesiąc znachora poleskiego i wraz z nim wędrował po lasach i bagnach, zbierając wskazywane przezeń rośliny i zioła.
Jurek i Stach spotkali obydwu w uroczysku Turzem i, dowiedziawszy się, co tu przygnało doktora, rozpoczęli razem z nim i znachorem wspólne wyprawy.
Znachor, którego drwale nazywali „czarownikiem“,