Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

miał pozornie tylko wygląd ponury, a nawet odrażający. Małe czarne oczki jego jarzyły się z pod zwisających gęstych brwi i biegały ustawicznie, unikając wzroku innych ludzi. Brudny, odziany w jakieś dziwne łachmany — zbieraninę różnokolorwych szmat, któremi łatano niegdyś jego świtkę, koszulę i portki, brodaty i ospowaty, okazał się bardzo rozmownym i wcale niegłupim człowiekiem. Na leczniczych ziołach i ich zastosowaniu w medycynie ludowej znał się wybornie, ale zato jego ględzenie o pochodzeniu i przebiegu chorób śmieszyły lekarza.
Doktór Misztowt starał się objaśnić znachorowi prawdziwy obraz najbardziej znanych na Polesiu chorób i budowę organizmu ludzkiego.
Fedor Konopat — tak się nazywał znachor — słuchał uważnie, lecz wkońcu machał ręką i mruczał:
— To zbyt mądre dla mnie! Jak mnie uczyli starzy znachorzy, tak i ja już będę myślał, mówił i leczył...
Śmiał się przytem, dowcipkował i opowiadał zabawne dykteryjki. Do żartów wogóle ochoczy był w każdej chwili, choć nie licowało to bynajmniej z jego ponurym wyglądem zewnętrznym i tajemniczym tytułem „czarodzieja“.
Od tego to Konopata przedewszystkiem doktór Misztowt, a potem i młodzi turyści dowiedzieli się różnych niezmiernie ciekawych szczegółów z praktyki lekarskiej znachora poleskiego.
Czarownik zrywał coraz to nowe zioła i trawy i gadał bez przerwy:

— To są babki — skuteczne na rany od kosy i siekiery, ale nie od kuli, bo ona nie jest z żelaza! Dobrym jest lekiem jałowiec! Czyści krew, pomaga na spuchnięcie i koi bóle w kościach i ciele, gdyż „romatus“[1] boi się tego ziela! Widzicie łopian? Taki zwykły chwast,

  1. Reumatyzm.