W dwa dni po pożarze w Lipowem Uroczysku do leśniczówki przybył dawno oczekiwany Olek.
Przyjazd jego dał hasło do odjazdu młodych turystów.
Ze smutkiem i wzruszeniem żegnała młodzież państwa Garzyckich, którzy poza dobrocią swoją dla nich, dali im całe skarby wiadomości i wrażeń nigdy niezapomnianych.
Jurek, długo i serdecznie ściskał leśniczemu dłoń i na pożegnanie, gdy stali już przed gankiem, powtórzył wypowiedziane kiedyś przez siebie słowa:
— Jakżebym pragnął spotkać pana, gdy będę już człowiekiem samodzielnym!
— Kto wie? Może do tego czasu zmienię się gruntownie i pan, panie Jerzy, nie będzie rad z odnowionej znajomości?... — uśmiechając się smętnie, szepnął Garzycki.
— Nie! — zawołał z przerażeniem w głosie chłopak. — To byłoby straszne! Pan nie może się zmienić!
Ostatnie słowa pożegnania i podziękowania, uściski wiwaty, brzmiące jednak smutno, i — wszystko się skończyło.
Po chwili leśniczówka, w której przeżyli tyle pamiętnych i doniosłych w ich życiu chwil, znikła z przed