Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

cej herbaty i nawet przełknąć po pastylce chiny, na co stanowczo namawiała ich Marynia.
Ulewa trwała i turyści czuli się szczęśliwi, że w taką niepogodę mają dach nad głową.
Deszcz ustał dopiero przed świtem.
Przy perwszych jego blaskach wsiedli do kajaków i popędzili je szybko.
Słońce skrzyło się na wodzie i na mokrych od deszczu łodygach tataraków.
Lekki wietrzyk zmiatał resztki chmur z nieba i wiszące jeszcze nad bagnem białawą, mętną zasłonę mgły.