posiadłość pięknie wycinaną bramą ze spiczastemi, rzeźbionemi wieżyczkami po bokach.
Siwczuk i jego młoda żona przyjęli gości uprzejmie i dopomogli im urządzić się wygodnie w przewiewnej kleci, pachnącej żywicą i świeżem drzewem.
Gospodarz na poczekaniu wstawił starą ramę z szybami w otwór okna, aby Marynia, zajmująca tę izbę, nie odczuwała przeciągów.
Hoża, roześmiana Karpowa zawiesiła nad pryczą dziewczynki kawał samodziału, a ziemię posypała wonnym tatarakiem.
Marynia podziękowała jej za opiekę i postanowiła sobie, że na pożegnanie podaruje miłej kobiecinie kawałek różowego mydła o przyjemnym zapachu.
Nie przewidywała wówczas, że nadarzy jej się sposobność czemś innem, a bardziej pożytecznem odwdzięczyć się tym życzliwym ludziom.
Szybko rozmieściwszy swoje szczupłe bagaże, turyści, na zaproszenie Julji Siwczukowej, weszli do domu, gdzie gospodyni przyrządziła już herbatę i postawiła na stół misę z plackami żytniemi i lipową nieckę miodu.
Młodzież ochoczo zajadała ten wiejski przysmak i ze swej strony częstowała gospodarzy herbatnikami i cukierkami owocowemi.
Siwczuk z zainteresowaniem wypytywał Jurka o ich wyprawę i przygody, głośnemi okrzykami wyrażając swoje zdziwienie i zachwyt.
Posłyszawszy o rybackich zamiłowaniach Olka, Poleszuk zawołał:
— To i ja lubię! Jeżeli zechcecie, zaprowadzę was na nasze bagno. Tam w małych jeziorkach, właściwie — kałużach wśród trzcin, można nałapać karasków!
— Czyż innych ryb tu nie macie? — spytał go Malewicz.
— Czasem miętus chwyci przynętę, a na „żywca“[1]
- ↑ Przynęta z żywej ryby lub żaby.