Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział XXVIII.
TROPEM WŚCIEKŁEGO WILKA.

Chłopcy źle spali tej nocy.
Rozumieli, że wdali się w sprawę bardzo poważną i niebezpieczną.
Cofnąć się już jednak nie mogli. Obiecali swoją pomoc Poleszukom i musieli przyrzeczenia dotrzymać.
Jurek gryzł się tem, że nie mają odpowiedniej broni. Sam na sobie doświadczył już, że kij, choćby najtęższy, może zawieść w stanowczej chwili. Nie łatwą bowiem rzeczą jest powalić pędzącego wilka uderzeniem drąga.
Tymczasem postanowił trzymać się jak najbliżej Stacha, który w razie chybionego strzału, byłby zupełnie bezbronny.
O tem samem myślał też Olek Malewicz, rozważając w jaką broń należałoby się zaopatrzyć, aby skutecznie stawić czoło wściekłemu drapieżnikowi.
Nie czując się dostatecznie silnym, aby władać sprawnie ciężkim kijem, przyszedł do wniosku, że uzbroi się w widły.
Uśmiechnął się do samego siebie i pomyślał:
— Widły — to jakby ość na ryby! Umiem przecież niezgorzej władać tą bronią!
Takie postanowienie uspokoiło go, więc usnął wkońcu.
Wyzbicki przewracał się na twardej pryczy i borykał się z myślami.