Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niebawem świtać zacznie! — powiedział Siwczuk, wchodząc do izby.
Jurek, ubrawszy się szybko, pobiegł ku stodole i siekierą zaczął obrąbywać cienki koniec żerdzi i obciosywać rękojeść. Wkrótce miał już prawdziwą maczugę.
Podniósł ją nad głową i machnął z całej siły.
— Poręczna! Jakoś dam sobie z nią radę teraz! — mruknął z zadowoleniem.
W półgodziny potem chłopcy szli już w partji Siwczuka, obchodząc bagno, gdy tymczasem drugi oddział Poleszuków otaczał je z przeciwnej strony.
Przechodząc przez nieduże wzniesienie gruntu, chłopcy spostrzegli długi łańcuch ludzi, nadciągających od dalekich olszyńców.
Całe bagno Dubowe zostało wkrótce osaczone.
Poleszucy, uzbrojeni w kije, widły i siekiery, powoli posuwali się ku środkowi kotliny, chwilami znikając w wysokich haszczach i zaroślach trzcin.
Nad bagnistą równiną latały w popłochu stada kaczek. Zrywały się czaple i ociężałe bąki, zaniepokojone odgłosami zbliżających się ludzi.
Śmignęła w oczeretach ruda kita lisa. Wypadł zając-błotniak i, ujrzawszy przed sobą człowieka, pomknął przez haliznę, skacząc przez kałuże.
Z kwileniem wzbijały się coraz wyżej krążące nad błotem jastrzębie, odlatywały kanie i małe kobuzy, częstotliwie wymachując skrzydłami.
Gdzieś na prawo od Jurka, idącego tuż przy Stachu, daleko jeszcze rozdarł ciszę przeraźliwy krzyk.
— A — tu, jego! A — tu, wilk!
Dobiegł gwar zmieszanych i strwożonych głosów i zamilkł.
I — znowu pełen przerażenia, a zarazem drażniący okrzyk:
— Pilnuj!...
Jurek, zaciskając w ręku maczugę, i Olek z wysta-