Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

wionemi naprzód widłami wpatrywali się w zbity gąszcz wierzb i wiklin, aby dojrzeć zwierzę i w czas uprzedzić Stacha, który z palcem na cynglu stał o krok przed nimi.
Bystrooki chłopak pierwszy jednak dojrzał coś w gmatwaninie chwastów i pędów wiklinowych, bo raptem podniósł karabinek do ramienia i pochylił głowę nad kolbą.
Nie wystrzelił jednak...
Jakaś jasno szara plama przez krótki ułamek sekundy mignęła w gąszczu i przepadła.
Wyzbicki stał nieruchomo i czekał.
Nagle odwrócił się szybko i pobiegł.
Na lewo, na wysokiej kępie stał Siwczuk z siekierą w ręku. Młody Poleszuk śledził uważnie, czy dobrze idą chłopi i czy nie pozostawiają gdzieś wolnego wyjścia z matni.
Stach spostrzegł wilka.
Zwierz pędził wprost ku Siwczukowi, płaszcząc się po ziemi i przesadzając rowy.
Miał rozwartą, okrytą pianą paszczę z wywieszonym językiem i podwinięty ogon.
— To ten! — pomyślał chłopak, słysząc rwące się zewsząd krzyki:
— Wilki! Wilki! Trzyma-a-aj! Nie daj! A-tu!
Jurek też zobaczył wilka.
W jednej chwili, zapominając o niebezpieczeństwie, przegonił Stacha i popędził ku Siwczukowi.
Dopadł go w tym momencie, gdy wilk, zrobiwszy potężny skok, przeniósł się, jak ptak, nad sitowiem i wczepił się w Poleszuka.
Na szczęście, porwał go za rękaw i połę świtki, oparłszy się przedniemi łapami o pierś zaskoczonego nagle chłopa.
Jurek, zamachnąwszy się potężnie, uderzył wilka maczugą. Jednak, czy się zbytnio pośpieszył, czy też źwie-