rzę zdołało uskoczyć nabok, — cios ślizgnął mu się tylko po zadzie.
Wilk, urwawszy Poleszukowi szmat poły, skoczył w krzaki i zniknął.
Mignął po chwili między kępami, więc Stach strzelił do niego.
— Chybiłem, bo strzelałem z przerzutu — zawołał z rozpaczą w głosie, lecz w tej samej chwili inny wilk, o ciemnym grzbiecie, wybiegł na brzeg rowu i już przysiadł, aby przeskoczyć go — i wpaść do krzaków.
Wyzbicki szybko wziął go na cel i strzelił.
Zwierzę potoczyło się na dno rowu.
Siwczuk i jego goście posuwali się wolno i ostrożnie ku środkowi bagna.
Coraz częściej rozlegały się krzyki, oznajmiające ruchy wilka.
W jednem miejscu powstało zamieszanie, łomot bijących o ziemię kijów i tupot nóg.
— Trzym-a-aj! Dostał mocno... kuleje... Dobi-ja-aj! — ryczeli Poleszucy.
— Ten wściekły kluczy po miocie i nie wychodzi! — zawołał Siwczuk. — Dobrze strzegą chłopi skrzydeł, nie puszczają go!... Chyba i na nas raz jeszcze wybiegnie...
Poleszuk zgadł.
Obchodzili właśnie małe jeziorko, przedzierając się przez sitowie, gdy na przeciwległym brzegu ujrzeli wściekłego wilka. Pędził naoślep, włócząc przetrąconą łapę.
Majaczył pomiędzy krzakami, chwilami znikając w ich gęstwinie.
Stach, umocowawszy się dobrze na nogach, wziął go na cel i prowadził za nim muszkę. Czekał chwilkę aż zwierzę wybiegnie na wąski przesmyk, wijący się wśród haszczy.
Ledwie wilk wynurzył się z pomiędzy wysokich badyli, Stach nacisnął cyngiel.
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.