Marynia po pewnym czasie spojrzała na słońce i zaczęła się krzątać przy ognisku, gotując grochówkę ze słoniną i przygotowując patelnię na jajecznicę. Przy niej, nie odstępując jej ani na krok, kręcił się Burek. Merdał kołtuniastą kitą, przymilnie mrużył ślepia, popiskując cicho i prosząco. Od czasu do czasu szczękał kłami, w locie chwytając rzucane mu przez dziewczynkę skrawki słoniny i łykając je chciwie.
Wreszcie Marynia klasnęła w ręce i zawołała:
— Na obiad! Na obiad!
Chłopaki i Wasyl nie dali się długo prosić i, umywszy ręce w jeziorze, przybiegli do ogniska. Staszek z Olkiem weszli do swego kurenia, aby wytrzeć ręce i przygładzić włosy, lecz, zajrzawszy do wnętrza szałasu, skamienieli.
— Czary, czy co? — spytał Olek. — Toż to najwspanialsza komnata magnacka!
— Ale, ale! — coś sobie przypomniawszy, zawołała Marynia. — Upraszam o ścisłe przestrzeganie porządku i czystości w tej komnacie, bo inaczej będzie w niej bałagan, na co patrzeć nie mogę!
— Któżby śmiał robić tu nieporządki?! — oburzył się Olek. — Takie cudo i raptem — nieporządek?! Już ja dopilnuję, aby nikt...
— Zdrajco! — zaśmiał się przyjaciel. — Do kogo ty to pijesz? Do mnie, czy do siebie?
W wesołych podskokach powrócili do ogniska, przy którem Wasyl, siedząc już z miską w ręku, mówił:
— Sporządzę tu dla was, panienko, stół i dwie ławy... Wygodniej będzie...
Umilkł, bo Marynia nalała mu dymiącej grochówki i włożyła do miski duży kawał słoniny.
Całe towarzystwo jadło w milczeniu. Tylko Burek, oczekując swojej kolei, przebierał łapkami i piszczał niecierpliwie.
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.