rzadki tymczasem na Polesiu, gdzie łosie hodowane są w kilku rezerwatach. Ten wyrwał się zapewne z jednego z nich i ruszył w świat szeroki.
Szedł lekkim truchtem, pochyliwszy rogaty łeb i jak gdyby węsząc przy ziemi. Nad błotem wisiały jeszcze przeźroczyste, lekkie smugi mgły i drżały w powietrzu niewidzialne opary. Przez ich zasłonę zwierzę wydawało się znacznie większem, o niewyraźnych, rozpływających się zarysach.
Chłopak drżał z obawy, że przepuści tak szczęśliwą sposobność, jak zrobienie zdjęcia łosia na wolności.
Przykucnął za krzakiem, ustawił aparat, odwiązał cieciorkę, aby mu nie przeszkadzała, i jął się skradać w gąszczu, przecinając drogę łosiowi.
Piękny zwierz zatrzymał się na szczęście, i stał, otrząsając się cały i nogami, czyli, jak mówią myśliwi — „biegami“, odpędzając tnące go bąki — te same, co przez cały dzień dokuczały chłopakowi.
Jurek w tej chwili czuł jednak wdzięczność dla bąków, gdyż pomogły mu dojść do łosia na jakie sto pięćdziesiąt kroków a może nawet bliżej. Podniósł się więc z poza krzaków wiklinowych i wycelował do zwierza z aparatu kinematograficznego.
Łoś poruszył niespokojnie łyżkami[1] i ciężkim galopem pomknął przez krzaki. Długo migał w gęstwinie jego ciemny kark z najeżoną sierścią i zarzucona wtył rogata głowa.
Jurek ścigał go, zapadając się do głębokich dołów pełnych wody, skacząc z kępy na kępę i czepiając się wolną ręką twardych pędów wiklinowych.
Biegł, nie spuszczając oczu z ciemnej sylwetki zwierza, i nagle wydał cichy okrzyk radości.
Na dużej, zupełnie odkrytej polanie ujrzał łosia w całej okazałości. Stał z podniesionym łbem i nadsłuchiwał.
- ↑ Łyżki — myśliwska nazwa uszu łosia i jelenia.