Znowu zaczęło się podchodzenie, czajenie się za krzakami i, chociaż przemoczony do nitki, chłopak cieszył się, że odległość maleje szybko, gdyż zwierzę nie spostrzegało skradającego się ku niemu człowieka.
Z odległości stu kroków, ukryty doskonale za ścianą gęstych zarośli, Jurek podniósł aparat i, patrząc przez wizjer, nacisnął sprężynę. Cichy szelest sunącej przed objektywem taśmy sprawiał niewymowną radość chłopcu, gdyż wiedział już, że niezawodny, dający ostre zdjęcia aparat ogarnia krajobraz wraz z rzadkim gościem tych okolic — łosiem.
Jurek pragnąłby teraz, aby piękny byk zerwał się do biegu, aby upamiętnić na filmie jego posuwisty kłus na grząskim moczarze i potężny galop, gdy z pod racic wytryskiwały mu strumyki wody i wylatywały szmaty darniny i czarnego torfu.
Zwierz jednak nie ruszał się z miejsca. Stał, zmieniony w słuch i trwożne oczekiwanie. Wreszcie zarzucił łopaty na grzbiet i sprężył się do skoku, ale w tej samej chwili gdzieś z krzaków buchnął krótki, niegłośny strzał.
Łoś potknął się nagle, lecz natychmiast skoczył naprzód i, sadząc przez kałuże i piersią roztrącając gęstą porośl, wpadł do haszczy olszynowych i zniknął w nich.
Jurek obejrzał się, szukając człowieka, który strzelił do tej chronionej przez prawo zwierzyny.
Dokoła panowała jednak cisza i nikt nie wynurzał się z krzaków.
Chłopak poszedł ku zaroślom, skąd padł strzał, lecz i tam nie dostrzegł nikogo. Jął więc nawoływać, ale nie doszedł go znikąd głos ludzki.
Rozglądał się więc bezradnie na wszystkie strony, a po chwili jakiś niepokój zakradł mu się do serca.
Rozumiał, że strzelec ukrył się gdzieś wpobliżu i zapewne patrzy na niego teraz złym wzrokiem, gdyż Jurek
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.