Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

stał się mimowolnym świadkiem surowo karanego wykroczenia.
— Któż może przeszkodzić temu kłusownikowi wypuścić we mnie drugą kulę?! — mignęła mu nagle trwożna myśl. — Jestem bezbronny, a ciężko rannego lub zabitego niktby tu nie znalazł na moczarze...
Czując zimne wężyki, ślizgające mu się po plecach, kierował się w przeciwnym kierunku. Coraz głębiej pogrążały się stopy chłopaka w czarny torf i trafiały do głębokich dołów, napełnionych burą, cuchnącą wodą.
Na skraju bagna spostrzegł w kilku miejscach zmiętą trawę, a na mchu — świeżo odciśnięty ślad stopy ludzkiej.
Jurek odetchnął swobodniej, gdy ujrzał nad sobą ciemny namiot gałęzi olszynowych, a pod nogami — twardszy grunt. Czuł się bardzo zmęczony i głodny. Zatrzymał się więc i zaczął przypominać sobie, skąd rozpoczął pościg łosia i gdzie zostawił odebraną łasicy zdobycz.
Jednostajny, nizinny krajobraz nie pozwalał jednak zorientować się ściśle, więc chłopak machnął ręką i mruknął do siebie:
— Mniejsza o tę cieciorkę! Właściwie tak zawsze bywa, że wszystko, co zostało zdobyte z krzywdą innej istoty, na dobre nie wychodzi... Niechże tę kurę weźmie sobie jakaś inna łasica lub lis...
Postanowił odpocząć trochę, zjeść parę kawałków czekolady i ruszyć ku obozowi.
Nie obawiał się, że przyjaciele będą się o niego niepokoili, nie widząc go przy obiedzie. Nieraz już spędzali lato w obozach i każdy korzystał z pełnej swobody. Dziś jednak czuł niewytłumaczony niepokój i pragnął czemprędzej dotrzeć do Czerwiszcza tembardziej, że słońce stało już nisko.
Zaciekawiony nieznanym krajobrazem, przebywając ciężką drogę i tracąc dużo czasu na zdjęcia i skradanie