Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy byli już na środku jeziora, kierując się ku jego wschodniemu końcowi, Olek zaczął opowiadać:
— Widzisz ten cypelek, nad którym zwisają gałęzie leszczyn? Siedziałem tam wczoraj z wędką. Leszcze brały znakomicie... Będziesz je dziś miał na obiad! Raz po raz wyciągam sobie ryby, aż tu widzę, że z trzcin wypływa kilka łysek i zmierza ku środkowi jeziora, gdy nagle, jak coś nie pluśnie przed niemi, i raptem czyjaś ogromna paszcza porywa jednego z ptaków! W okamgnieniu ryba wraz z łyską zniknęła w wodzie. Był to, powiadam ci, prawdziwy potwór! Postanowiłem sobie, że go schwytam na hak i właśnie dziś chcę spróbować szczęścia.
— Myślisz, że ten „potwór“ pozostaje wciąż na tem samem miejscu? — spytał Jurek, z niedowierzaniem patrząc na Olka.
— Wczoraj przesiedziałem tam cały dzień i mam powody myśleć, że grasuje on przeważnie w pobliżu leszczyn — odpowiedział kolega. — Zresztą przekonamy się o tem niebawem...
Tymczasem kajak bez szmeru zbliżał się do cypelka, okrytego gęstemi zaroślami krzaków. Olek wydobył rolkę z mocną i grubą linką. Na końcu jedwabnego sznurka wisiała srebrna rybka. Trzy kotwiczki, ukryte w pękach czerwonej włóczki, zwisały z niej. Rybak spuścił sztuczną przynętę do wody.
— Wiosłuj, ale jak najciszej! — szepnął do Jurka i zaczął wypuszczać linkę ze zwijadła.
Metalowa rybka, obracając się i błyszcząc w wodzie płynęła za kajakiem. Olek wypuścił około pięćdziesięciu metrów linki i, owinąwszy ją dokoła dłoni, od czasu do czasu ciągnął ją ku sobie i znowu puszczał wolno. Kajak po raz trzeci już przepłynął przed cypelkiem i ścianą wysokich trzcin, gdy w pewnej chwili Olek wydał lekki krzyk, przechylił się na bok i omal że nie przewrócił czółenka.