Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech-no tylko zobaczę go w wodzie, a nie ujdzie mi on tym razem! — zawołał i dodał natychmiast: — Połów ościeniem dozwolony jest tylko na największe i drapieżne ryby.
Wasyl uśmiechnął się do niego i, spojrzawszy na chłopca, poprosił:
— Weźcie mnie, panoczku, ze sobą! Wiosłować będę, a gdyby się co stało, — pomogę. Od małego chłopca nawykły ja do ości... Strach, jak lubię „łuczyć“ ryby!...
— Po wieczerzy, jak się ściemni zupełnie, popłyniemy we trzech — wy, Gruszczyński i ja! — zgodził się natychmiast Olek i opowiedział Poleszukowi o widzianym wczoraj potworze i o zerwaniu przez niego linki z rybką.
Posłyszawszy o tem, Poleszuk aż podskoczył z radości.
— Paniczku! — zawołał. — Toż to napewno — sum! Gdy Stochód na wiosnę wylewa, — to zapływają one do Czerwiszcza... Hej! Musimy my go nadziać na oścień. Duży to sum, stary, skoro łyski chwyta... Niełatwa z nim będze robota.. ale go znajdziemy!
— Czy aby znajdziemy? — westchnął chłopak.
— A gdzieżby on się podział? — uspokoił go Wasyl. — Skrzydeł nie ma, więc nie odleci, a w jeziorze się nie ukryje, bo go wypatrzymy...
Poleszuk obejrzał uważnie ość, kręcąc głową i mrucząc sobie pod nosem:
— Słabe ma ona zęby... ale jeżeli ostrożnie bić i z rozumem, to i dobrze będzie... Tylko pamiętajcie, paniczu, żeby zaraz po wbiciu ości puścić drąg, bo inaczej — sum połamie wszystko i drzewo i żelazo... Silna to ryba... oj, silna! Jednego razu ojca mego na Pinie z „szuhalei“[1] wyciągnęła, a łódkę przewróciła!

Jurek, słuchając tego opowiadania, śledził wyraz twa-

  1. Rodzaj łodzi poleskiej.